Cały czas zastanawiam się nad
tym, ile problemów sprawia tłumaczowi przekład słownictwa specjalistycznego. I,
w tym przypadku, nie chodzi mi tylko o słownictwo ściśle techniczne, czy
branżowe – przypisane do konkretnej grupy zawodowej, ale takie, które łączy się
z różnymi dziedzinami wiedzy specjalistycznej. Od dwóch lat organizuję
spotkania tłumaczy, które samoistnie przekształciły się w towarzyskie rozmowy
na temat tego, co nas pasjonuje, ale także, co nam sprawia problemy. Z czym się
borykamy i … dlaczego nie zawsze jesteśmy zadowoleni z wyborów, których
dokonujemy przy selekcji konkretnego słowa. Stałe rozdarcie w pogoni za
najlepszym ekwiwalentem w języku docelowym. Często jest tak, że „podskórnie”
znakomicie rozumiemy obce słowo, w moim przypadku – słowo angielskie, ale,
kiedy przychodzi do przekładu, okazuje się, że samo zrozumienie i wiedza
translatorska nie wystarcza. Przekład, sam w sobie, zmusza do stałego poszukiwania.
Do wyprawy w nieznane. Do odkrywania. Do wchodzenia w interakcję nie tylko z
tekstem, ale także z innymi ludźmi…
Przypadek #1 Twitter
Jestem bardzo zaangażowaną
użytkowniczką Twittera (to oczywiście wyłącznie moja, subiektywna opinia).
Rozpoczynając dzień od filiżanki kawy, przeglądając pocztę, odpowiadając na maile
i czytając artykuły, zawsze, w międzyczasie, otwieram swoje portale
społecznościowe. Twitter - to dla mnie, osobiście, ogromna przyjemność z
pozostawania w kontakcie ze społecznością zarówno polską, jak i anglojęzyczną.
Dzięki Twitterowi mam okazję do wymieniania się zawodowymi informacjami ze
specjalistami z całego świata. I to właśnie zachwyca mnie najbardziej. To takie
zawodowe forum wymiany poglądów, doświadczeń i myśli. I to nie tylko z
tłumaczami, ale także ze specjalistami z dziedziny mediów społecznościowych,
marketingu, czy dziennikarstwa specjalistycznego. Nieogarniona baza wiedzy.
Morze pomysłów. Port, z którego wypływam
codziennie w poszukiwaniu zawodowej
inspiracji. Wystarczy poznać odpowiednie hasła, a po jakimś czasie każdy
użytkownik Twittera odnajduje swoje #hashtagi (w języku angielskim „hashtags”
to nazwa znaku „#”, który służy jako kod do wzajemnej społecznościowej
interakcji, np. #BeautyofScience, czy #PięknoNauki - które polecam, gdyż korzystam z nich stale).
Żeglowanie po oceanie wiedzy – zawsze zapewnione.
Przypadek #2 Trollowanie
Nieoczekiwanie dla mnie samej, to
właśnie jeden z użytkowników Twittera zapoznał mnie z terminem - „trollowanie”.
Podzieliłam się ze społecznością artykułem Toma Chatfielda, dziennikarza
brytyjskiego „Guardiana”, o wpływie Internetu na współczesny język angielski.
Artykuł zatytułowany „The 10 best words the internet has given English”, moim zdaniem, w ciekawy, choć prosty,
sposób, opisywał zjawisko powstawania i asymilacji angielskich słów ze
standardem współczesnej angielszczyzny. Z lingwistycznego punktu widzenia,
najciekawsze było to, że autor artykułu podawał etymologię słów związaną z
historią języka. „Trolling”, obok
„avatars”, „memes”, „hashtags”, „geeks czy „LOLs”, obrazował bardzo przecież
interesującą - historię języka angielskiego. To właśnie w XVII wieku słowo „trolling” zostało zaadaptowane ze starofrancuskiego.
Wprost, semantycznie, związane było z łowieniem na błystkę. Zamiast zarzucania
sieci używano „nęcenia” w oczekiwaniu na drapieżną rybę.
Dziś angielski termin „trolling for fish” stał się bazą dla
internetowego zjawiska „trollowania” (ang. trolling) na forach internetowych. I – jak się okazuje – termin ten nie ma nic wspólnego ze stereotypowym wyobrażeniem nordyckich, złośliwych trolli, którymi straszono niegdyś dzieci. Pochodzenie tego słowa
jest więc ściśle związane z rybołówstwem, dalekomorskimi połowami i
żeglowaniem. Poza tym, wiedząc, że
słownictwo języka angielskiego wchłonęło ponad 10 tysięcy francuskich wyrażeń,
począwszy od XI wieku, nie zdziwił mnie wcale fakt, że, wbrew oczekiwaniom i
pierwszym skojarzeniom, słowo to ma francuski rodowód właśnie. Dlatego też,
chciałam podzielić się tym fragmentem wiedzy z innymi, zwłaszcza z polskimi
tłumaczami, aż… sama zostałam uznana za osobę, która wpisuje się właśnie w …. trollowanie! Poszukując ciekawostek
lingwistycznych i historycznych, nieświadomie łowiąc na błystkę, złowiłam
„drapieżnika”, który uznał mnie za, cytuję w oryginale: „my fav: #trolling RT @renatafiszer”.
Przypadek #3 Żeglarz
Tu mogłabym zakończyć opowieść o
mojej przygodzie z trollowaniem. Jednak na tym nie koniec. Nastąpił
niekontrolowanych połowów ciąg dalszy… Na wspomnianym spotkaniu z
zaprzyjaźnionymi tłumaczkami, pojawił się zapowiedziany wcześniej gość, czyli
osoba towarzysząca. Po cichutku, powolutku… rozwija się ta marynistyczna
historia. Spotkaliśmy się wszyscy we wrocławskiej restauracji „Przystań”, aby
było jeszcze ciekawiej. To moje żeglarskie fascynacje sprzed wielu lat
spowodowały, że po raz drugi wybrałam to miejsce na spotkanie. Było przyjaźnie,
sympatycznie, lingwistycznie… aż do czasu, kiedy okazało się, że przy
czteroosobowym stole siedzi dwoje żeglarzy. Przy czym, tylko jedno z dwojga ( i
- dla ułatwienia dodam, że to nie byłam ja) było prawdziwym żeglarzem – podróżnikiem…
I tak historia zatoczyła koło. Wróciliśmy do punktu wyjścia i „trolling for fish” raz jeszcze
powrócił, tym razem zachęcając do opowiedzenia przygody z Twitterem,
trollowaniem i … pochodzeniem własnego nazwiska, które tak nieodmiennie kojarzy
się z tym całym, żeglarskim zamieszaniem. W jednej chwili, nabierając wiatru w
żagle, wypłynęliśmy na głęboką wodę różnorodnych skojarzeń… A tam czekały na
nas arktyczne opowieści! Dosłownie (historie te sprawdziłam już po powrocie
do domu). Metafizyczne doznania stały się więc częścią tego wieczoru. Pływając
w sieci towarzyskich powiązań, nieoczekiwanie, trafiłam na prawdziwą „grubą
rybę” lub, po prostu, wilka morskiego rodem
z autentycznego, żeglarskiego i podróżniczego świata. I tak ten świat - po raz kolejny
i niespodziewanie – złowiony został na
przynętę w „Przystani”.
Nie ma bezpiecznych przystani. Są
za to porty, które czasami musimy opuścić, aby dowiedzieć się więcej o nas
samych… Trollowanie (ang.trolling) zaś, i to nie tylko internetowe, sprawia, że nigdy nie będziemy
mieć pewności, co złowimy. Na
pocieszenie pozostaje mi fakt, że zjawisko trollowania nie musi być postrzegane
wyłącznie jako negatywne. Przez specjalistów od mediów społecznościowych
zaliczane jest raczej do rodzaju interakcji na forum, której celem jest sprowokowanie
do dyskusji i wymiany poglądów. Samo w sobie - nie stanowi problemu (nawet jeśli inni zauważają, zamierzoną lub nie, naiwność w formułowaniu opinii), jeśli prowokuje do
ciekawej, mądrej i owocnej dyskusji. Tak, na szczęście, stało się tym razem.
Zarówno na Twitterze, jak i w życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz