Wiek XX. Europa. Polska. Małopolska. Kraków. Tu mieszkała i tworzyła
Wisława Szymborska, polska poetka. Wiek XIX. Ameryka Północna. Stany
Zjednoczone. Stan Massachussets.
Amherst. Tu mieszkała i tworzyła Emily
Dickinson, amerykańska poetka.
Geograficznie, dzieli je prawie wszystko. Biografie też mają skrajnie
różne. Szymborska, mimo postawy obserwatorki życia, uczestniczyła w nim.
Dickinson wycofała się z aktywności jako trzydziestokilkulatka, i zamknęła się,
dosłownie, w pokoju na piętrze rodzinnego domu. Szymborska kochała i była
kochana, pozostając w wieloletnim związku z pisarzem. Dickinson, prawdopodobnie
w młodości doświadczyła ciężko ojcowskiej stanowczości, gdy ten sprzeciwił się
planom małżeńskim córki i swojego aplikanta. Wybrała samotność, choć w
otoczeniu najbliższej rodziny. Szymborska cieszyła się dobrym zdrowiem i
dożyła sędziwych lat. Dickinson wcześnie zaczęła zmagać się z chorobą, która
pozbawiała ją wzroku, a w ostateczności, przedwcześnie, pozbawiła ją także
życia.
Tak więc - cóż je łączy? W sumie - wiele … Poezja. Moim zdaniem,
absolutnie wyjątkowa w obydwu przypadkach. Poezja przedzielona także językiem.
Z jednej strony polszczyzna Szymborskiej,
z drugiej angielszczyzna Dickinson. Obie próby językowe najwyższych lotów.
Łączy je także uwielbienie świata, które widzą w podobny, tak, właśnie w
podobny sposób. Mimo, z pozoru różnych postaw, dystansu do religii u
Szymborskiej, i prowadzonego przez całe
życie burzliwego „sporu z Bogiem” u Dickinson, obydwie poetki chwalą świat, afirmują
go, dostrzegając w nim wyjątkową urodę. Widząc naturę upersonifikowaną. Naturę,
która jest siłą sprawczą …. Opatrznością samą w sobie. Nikt się jej nie oprze.
Jej prawom podlegamy całkowicie. Natura jest też sprawiedliwością.
Koniecznością. Przeznaczeniem. Początkiem i końcem zarówno ludzkiej egzystencji
związanej z religijnością, tak jak w przypadku Dickinson, jak i egzystencji opartej
na dystansie w stosunku do religijnego zaangażowania, tak jak jest to u
Szymborskiej. Metafizyczna poezja Dickinson, wyrosła z buntu przeciwko
rygoryzmowi purytańskiej tradycji i poezja dystansu u Szymborskiej. Sprzeczność?
Tak, ale, moim zdaniem, tylko pozorna.
Precyzja języka w obydwu przypadkach. I, o ile przywykliśmy do
tego, że język angielski jest, w stereotypowym postrzeganiu, językiem prostoty i umiaru, pozbawiony ozdobników (przymiotników) i zdrobnień, tak język
polski…. Język polski w rozpasaniu zdrobnień, przymiotników, imiesłowów… w
słowotwórczym słowotoku, który znamy już ze skamandryckiego zachwytu światem,
ten sam język polski u Szymborskiej zostaje ujarzmiony. Poetka pozwala mu na błyski
erudycji, popisy wokalne, rodem z wiersza „Kobiety Rubensa”… I na tym koniec. Pokazuje,
jak włada tym rozpasaniem polszczyzny. Jak trafnie definiuje. Jak wybiera jedno
słowo, po to, aby nie użyć dwóch zbędnych. I taka sama jest Dickinson, która, dodatkowo,
rewolucjonizuje język poetycki. Rewolucjonizuje, więc, użycie języka angielskiego! Wielkie litery w środku wiersza? Myślniki,
średniki, pauzy? Numery zamiast tytułów wierszy? Wtedy, według kanonu dziewiętnastowiecznej poezji, to było nie do pomyślenia! A jednak… Dokonało
się. Niestety Emily Dickinson umarła niedoceniona. Dopiero po jej śmierci, jej ukochana
siostra Lawinia, jak podaje za biografami poetki Stanisław Barańczak, znalazła
w jej pokoju tysiąc równo posegregowanych wierszy. Nawet jej najbliżsi nie
umieli ocenić rangi tej poezji… Szymborska zaś, doświadcza pod koniec życia, jak sama mówiła, „tragedii sztokholmskiej”. Nagroda Nobla, paradoksalnie, odebrała
poetce, na szczęście - chwilowo, władzę nad własnym życiem. Uwięziła ją.
Poniekąd sparaliżowała. Pokazała, że polska poetka nie jest bywalczynią rautów i
najlepiej czuje się jako obserwatorka, a
nie jako obserwowana. Woli podpatrywać, a nie lubi być podpatrywana. I
nagle okazuje się, że zarówno Szymborska, jak i Dickinson, mają podobną
konstrukcję psychiczną, a stąd już bliżej do podobieństw w odbiorze świata.
„Skoro nie mogłam mieć Wszystkiego, nie dbałam o brak mniejszych Rzeczy”
napisze Dickinson, uzasadniając swoje odejście od świata. „Nic dwa razy się nie
zdarza” napisze ponad sto lat później Szymborska, wierząc, że jest jej dane
przeżyć swoje życie najlepiej jak tylko potrafi. Przeżyć je, patrząc na nie z dystansem, ironicznie wręcz. Przeżyć je raz…, gdyż tylko
tyle jest nam dane. Czesław Miłosz nazywał Szymborską poetką świadomości, choć, moim zdaniem, w tym przypadku angielskie "a poet of conciousness", jest pojemniejsze semantycznie.
Poza wyjątkowością poezji, powściągliwością języka, a także
podobieństwami w dystansowaniu się do
świata, poetki połączyła, niespodziewanie, także osoba tłumacza. Stanisław Barańczak. Polski poeta, tłumacz,
krytyk literacki i wykładowca literatury polskiej na Harvardzie. Poznaniak. Mieszkający w Stanach Zjednoczonych. To on dokonuje przekładu wierszy Dickinson
z języka angielskiego na język polski. To on także przekłada wiersze
Szymborskiej z języka polskiego na język angielski, choć nie był pierwszym
tłumaczem jej wierszy. Mawia się, że poezja powinna mieć szczęście do świetnych
przekładów… Tak stało się w obu przypadkach. Barańczak, potem w duecie ze swoją
amerykańską studentką Clare Cavanagh, poświęca tej poezji wiele. Oddaje jej
siłę i precyzję w tłumaczeniu. Oddaje kunszt. Poza tym, poezja ta prawie nic nie traci w
przekładzie, umykając tym samym spod topora, który zazwyczaj spada na głowę
tłumacza. „Lost in translation”, czyli „stracone w tłumaczeniu” - tu nie
znajduje zastosowania. A sam Barańczak, w świetnych skądinąd esejach zebranych w tomie "Ocalone w tłumaczeniu", rozprawia się z trudnościami z jakimi musi zmierzyć się tłumacz. Z różnicami języków, epok i systemów wartości. "Otóż przekład jest właśnie dialogiem" stwierdza Tomas Venclova, omawiając eseje Barańczaka.
Czytałam te wiersze wielokrotnie, zarówno w moim języku ojczystym, jak
i w języku angielskim. Czytałam też w odwrotnej kolejności, aby sprawdzić
siłę słowa. Czytałam zachłannie. Byłam ciekawa, jak brzmi poezja Szymborskiej w
moim ulubionym języku obcym. Cóż… brzmi świetnie! I, na dodatek, wcale nie
brzmi obco. Warstwa fonetyczna utworów jest przecież bardzo ważna dla obu
poetek. Często zestawiają ze sobą onomatopeje, choć dźwiękonaśladowczość tych
dwóch języków jest skrajnie różna. I tłumacz przechodzi przez te problemy
poszukując ekwiwalencji. Lub decydując, że skoro odpowiednika brak… trzeba
przypomnieć słowo, które w obcej kulturze będzie miało sens. Tak jest ze strofą z wiersza 657 u Emily Dickinson.
I dwell in Possibility – Mieszkam w
pałacu Możliwości –
A fairer House than Prose – Piękniejszy to dom od
Prozy –
More numerous of Windows – O wiele więcej Okien –
Superior – For Doors – Drzwi można
szerzej otworzyć –
W przekładzie Barańczaka dodano
słowo „pałac” w pierwszym wersie, którego nie ma przecież w oryginale. W języku
polskim jednak jest potrzebnym uzupełnieniem, mimo że narzuca nam wizję
tłumacza raczej, niż samej poetki. „Pałac” jest bogaty w konotacje.
Nieodmiennie kojarzy się z przepychem, luksusem, bogactwem… W języku angielskim
czasownik „to dwell”, czyli „mieszkać”, "przebywać" brzmi bardzo realnie, fizycznie niemal, a zarazem... . Różni się od fizycznego bycia czasownika „to live”. "Dwell" jest łączone nie tylko z miejscem, ale także ze stanem, np. stanem umysłu (warto przypomnieć dwell in joy). Stąd
rozbieżność w tłumaczeniu, która zostaje jednak uzasadniona w kolejnych
wersach. W oryginale nie mamy jasno sprecyzowanego miejsca, ponieważ pierwszy
wers nie dookreśla go. W tłumaczeniu - „pałac” narzuca nam wyobrażenie o
budynku, który ma wiele pięknych okien i drzwi. Dickinson ukrywa „fizyczność”
pobytu, wyróżniając „Możliwości”. To one są kluczem do zamka…, tylko trzeba
znaleźć odpowiednie drzwi.
Sztuka przekładu, to, nie
zapominajmy, także sztuka tłumaczenia różnic kulturowych. A pomiędzy polską a
amerykańską obyczajowością, zwłaszcza tak odległą od siebie w czasie, jest zbudowany mur z różnic. Niezrozumienia obcej
kultury. Stąd też łatwo o błędy, potknięcia, wypaczenie sensu… Poezja tego nie
wybacza. Na szczęście – wybaczać nie musiała. „I died for Beauty” – „Zmarłam
szukając Piękna”, cytując Emily Dickinson, najtrafniej podsumowuje czasowość i
ponadczasowość poszukiwań u obu poetek. Tłumaczom natomiast, ćwiczenia językowe
z poezji, która uczy precyzji i odpowiedzialności za słowo, zawsze będą
potrzebne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz