Każda pasja może być traktowana
jak osobliwy przypadek miłości romantycznej. Od fazy zakochania i absolutnej
fascynacji, po poznawanie i doświadczanie, aż do powolnego dochodzenia do
prawdziwej, głębokiej i stałej relacji. Problem
z pasją jest jednak taki, że nigdy nie wiemy, jak długo będziemy zakochani
bezkrytycznie, choć, statystycznie, wypada że, faza miłości romantycznej
bezpowrotnie mija po trzech latach. Potem widzimy więcej… niż sami chcielibyśmy
zobaczyć.
Tak też, wspomnieniowo i
nostalgicznie, próbuję rozprawić się z moją, czysto idealistyczną, pasją do
dziennikarstwa. Minęło już wiele lat od czasu, kiedy po raz pierwszy,
weszłam do budynku wrocławskiej Telewizji Polskiej. Minęło też wiele lat od
czasu, kiedy, jako studentka piątego roku filologii polskiej, przystąpiłam do
konkursu na dziennikarzy (dziennikarki) i prezenterów (prezenterki)
telewizyjnych. Pamiętam z tamtych lat jedynie urywki, fragmenty własnych
emocji… Porozrzucane w nieładzie puzzle
wykształcenia, braku doświadczenia i głodu nowego zawodu… Ogromny tłum w ciemnym,
telewizyjnym holu… Napięcie… Komisja, złożona z kilku osób… Błysk flesza (ktoś
robił zdjęcia) i lamp w telewizyjnym studiu… Swoje pierwsze odbicie na
monitorze… Głos, własny głos, który wyrywał się spod kontroli i brzmiał jakoś
sztucznie, obco, nienaturalnie… Wreszcie – przeczytany pierwszy tekst (nie
pamiętam jego treści)… A, potem ulga – powrót do domu… Do męża, do dziecka, do
pisania pracy magisterskiej o literaturze faktu na przykładzie „Cesarza”
Ryszarda Kapuścińskiego… I trwanie – w przyjemnym, rozedrganym bezładzie do
czasu, kiedy przyjdzie informacja o wynikach rekrutacji. Prawdopodobnie, do
dziś tkwiłabym w tym przyjemnym, rozedrganym bezładzie, i nie poznałabym
wyników konkursu, gdyby nie determinacja mojego męża, który, osobiście,
sprawdził wyniki… Wiedział, że mi zależy… Niesamowicie… Biały królik wyskoczył z kapelusza prestidigitatora wprost do zawodowego życia...
Potem mam już jedną, wielką, nieusegregowaną
przestrzeń w pamięci niepamięci. Prawie pięć lat (dokładnie cztery i pół).
Ogromna eskalacja emocji przez pierwszy rok w redakcji Faktów. Zachłanna nauka
wszystkiego, co może być potrzebne. Pierwsze przebłyski koleżeństwa,
dziennikarskie fascynacje, zawodowe inspiracje. Pierwsze spory z profesjonalistami. Szukanie odpowiedzi na pytanie - dlaczego tak? Ja się nie zgadzam… I smak pierwszego
zwycięstwa – wewnątrzredakcyjna nagroda za maleńki materiał o zapomnianej i
przemilczanej przez lata historii wrocławskich, ale niemieckich, pomników. I
duma z odkrycia, z pewnością po raz kolejny w przypadku debiutującego
dziennikarza, 17. południka, przebiegającego
przez Wieżę Astronomiczną (zwaną też Matematyczną) gmachu
głównego Uniwersytetu Wrocławskiego. Dlaczego, po latach, pamiętam smak
początku, a nie przywołuję dojrzalszych i bardziej inspirujących zawodowych
doświadczeń? Z pewnością jest tak, jak z
magdalenką Prousta – smak ciastka odkrywa to, co najbardziej intensywne. A,
przecież, nie ma nic intensywniejszego, od smaku pierwszej miłości…
Kolejne lata mojego telewizyjnego
dziennikarstwa obfitowały szczodrze, i to jest, oczywiście, moja subiektywna
ocena. Wychodząc poza ramy stricte informacyjnego rzemiosła, będąc już w
redakcji publicystyki, mogłam połączyć różne swoje pomysły (pełnokrwisty
publicystycznie i społecznie program Tabu i reporterski Raport). Zaczęłam jednak od utonięcia w … Powodzi
Tysiąclecia. Przez kolejne lata będę pamiętać to, co wtedy zobaczyłam. Pływanie
amfibią z ekipą telewizyjną po wrocławskim osiedlu Kozanów. Przez kolejne lata
będę przywoływać solidarność ludzi, którzy pomagali sobie nawzajem. Wspólne
układanie worków z piaskiem. Przez kolejne lata, wreszcie, będzie odżywać we
mnie zrozumienie dla faktu, jak zmienia się życie w obliczu katastrofy. Wrocław
zatopiony do wysokości pierwszego piętra. Właśnie wtedy zrozumiałam także, że
życie ma swoją wartość. Jest – bezcenne.
A, wziąwszy pod lupę, moje
dziennikarskie doświadczenia z tamtych lat, muszę stwierdzić, że każde
uczestnictwo w kolejnym wydarzeniu, od otwarcia przez kanclerza Helmuta Kohla i
premiera Jerzego Buzka, Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Krzyżowej,
przez 46. Kongres Eucharystyczny, aż po 18. Przegląd Piosenki Aktorskiej we
Wrocławiu, każde z tych, i wielu innych spotkań z ludźmi, zostawiło we mnie
swój emocjonalny ślad. Zresztą, w Krzyżowej nie debiutowałam dziennikarsko… Byłam
tam kilka lat wcześniej. Byłam tam jeszcze jako osiemnastolatka, która,
zainspirowana warsztatami dziennikarskimi, postanowiła napisać reportaż o
zrujnowanym pałacu i trudnym, przez wiele lat, niemożliwym wręcz, przymierzu
polsko-niemieckim. Ten reportaż nie powstał nigdy… Swoje rozwinięcie i
zakończenie znalazł dopiero po latach w reportażu dla Telewizji Polonia.
Metaforą mojego podejścia do każdego zawodu i każdej pasji, która ten
zawód wywołuje, jest zdobywanie szczytu K2. Każdy ma swoje K2. Dlaczego K2,
właśnie? Od początku mojej pracy dziennikarskiej, to K2 towarzyszyło mi stale.
Przyszło do mnie bez zaproszenia. Nie pukało. Nie prosiło o pozwolenie na
publikację, i na autoryzację. Razem z moim redakcyjnym kolegą montowaliśmy duży
reportaż, lub, jak kto woli, maleńki dokument, o pierwszym zdobyciu K2 (filarem północnym, od strony chińskiej, uważanej za najtrudniejsze podejście) przez polskich himalaistów z Krzysztofem Wielickim na czele. To wtedy zrozumiałam, przeglądając materiał filmowy, że dla każdego K2 ma inny wymiar. Dla jednych
– znalezienie się w bazie pod K2 – było już osiągnięciem szczytu marzeń. Inni,
pchani siłą ambicji i pasji, wspierali tych najlepszych, zakładając olinowanie.
Wreszcie, sam dream team pod
przywództwem Krzysztofa Wielickiego, zdobył szczyt marzeń. Miara
ambicji. Miara pasji. Miara doświadczenia. Wszyscy, na szczęście, wrócili w
chwale (ratując, przy zejściu, życie wycieńczonemu włoskiemu himalaiście). A, ja, przez cały czas trzymałam za nich kciuki, relacjonując ich
wyprawę dla Telexpressu, Panoramy, Wiadomości i, oczywiście, dla swojej
rodzimej redakcji wrocławskich Faktów. Relacjonując na podstawie skrawków
informacji uzyskiwanych od rodziny jednego z uczestników wyprawy, który
pozostał w bazie. Ten świdniczanin mieszkał przez lata na tej samej ulicy, co
ja, w tym samym mieście, chodził tymi samymi, a przecież, jakże różnymi
drogami… Ta droga doprowadziła mnie po latach do Krzysztofa Wielickiego, z
którym przeprowadziłam prawie dwugodzinny wywiad o zwycięskiej wyprawie. Wywiad
ten posłużył za kanwę opowieści o człowieku, który urodził się, by zdobywać… I,
który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum (czternaście ośmiotysięczników).
Ten tekst miał wyglądać zupełnie
inaczej. Jednak postanowiłam, że, tak jak w przypadku naszego życia, trzeba
czasami uwolnić emocje… Po co pisać o świecie
bez emocji? Niech więc stanie się … pasja. Tekst ten to hołd złożony
wszystkim, którzy, mimo wszystko, trwają przy swoich przekonaniach. Wszystkim,
którzy codziennie, mozolnie wspinają się
na swoje K2. Wszystkim, których nie zniechęcają przeszkody. A – moje K2?
To pasja do pisania. Bez znaczenia – w jakim języku będzie utrwalana, polskim czy angielskim. Ważne jest, by pisać, nawet jeśli przy podejściu na szczyt
tracimy oddech... I, jeszcze jedno. Nie byłoby tego tekstu, bez mojej miłości
do dziennikarstwa. A, odkochując się z czasem, zyskujemy coś jeszcze…
Wolność wyboru.