2017-01-17

On Monday morning

On Monday morning...

W tym miejscu skończyłam poprzedni wpis o Londynie. Właśnie w poniedziałek rano dotarliśmy pod drzwi naszej szkoły językowej. Pamiętam, że było parę minut przed dziewiątą, ale szkoła była już czynna. Po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin mogłam odetchnąć z ulgą. Otwarte! Open! 

To był dobry poniedziałek dla całej naszej trójki. I like Mondays! Szczęśliwie znaleźliśmy zakwaterowanie w pobliżu u rodziny współpracującej z naszą szkołą. Napisaliśmy testy (Entrance Test). Zostaliśmy przydzieleni do grup (każdy do innej). I mogliśmy, nareszcie, rozejrzeć się wokół. 👀 Wow! Jestem w Londynie.


Szkoła, London Study Centre, polecona mi przez koleżankę, która była tam rok wcześniej, wydała mi się przyjazna, ale zatłoczona. Wielu studentów z całego świata, mieszanina języków, feeria kolorów podczas wyjątkowego, upalnego lata w Londynie. Różnorodność! Sale nieduże, z pojedynczymi stolikami dla każdego, ale stoliki ustawione obok siebie. I całkowity zakaz mówienia w języku ojczystym na zajęciach, gdyż lektorzy to native speakerzy, czyli, w większości Brytyjczycy - a nawet - w większości Londyńczycy. Dostaliśmy już podręczniki Headway i... Droga wolna. Możemy ruszać na podbój Londynu!

Greenwich, Downing Street, Cutty Sark, Londyn 1990

W trakcie zajęć okazało się, że nasz lektor ma zwyczaj (każdy tutejszy lektor ma taki zwyczaj), że zaprasza grupę do pobliskiego pubu. Przy wspólnym stole, w luźnej pogawędce łatwiej jest porozmawiać w obcym języku. Łatwiej przełamywać barierę językową. 

Pamiętam, że pierwsze dwa tygodnie były bardzo trudne, jeśli chodzi o mówienie i porozumiewanie się z innymi. Przyzwyczajeni w rodzimej szkole do oceniania i do tego, że mamy mówić bezbłędną angielszczyzną, blokujemy się. Pamiętamy gramatykę i składnię, ale ulatują nam słowa. Dla mnie kołem ratunkowym na tym etapie było słuchanie innych. Przez całe dwa tygodnie słuchałam... I słuchałam. I słuchałam. Na końcu języka miałam już jednak całe teksty z angielskich piosenek. Przychodziły do mnie w różnych sytuacjach. Ratowały. I... podpowiadały całe zdania! Wystarczyło je tylko powiedzieć. Aż wreszcie - przemówiłam. (!) 

Ogromną zaletą mieszkania u angielskiej rodziny jest też to, że możemy rozmawiać poza szkołą. I nawet jeśli w szkole językowej słuchamy innych, to na miejscu, w domu, musimy porozumieć się z domownikami. Miałam jeszcze to szczęście, że za ścianą pokój wynajął hiszpański student z naszej szkoły. To właśnie z Oskarem rozmawiałam najwięcej po angielsku, a wspólne zwiedzanie Londynu i after party w London School of Economics (Oskar był studentem ekonomii), dostarczało stale okazji do rozwijania języka obcego. I porównywania siebie z innymi, co też jest cenne, jeśli chcemy mówić lepiej. I lepiej. I lepiej. 

Wyjście w świat, porównanie swoich możliwości z innymi i podjęcie wyzwania: Tak, chcę mówić w tym języku! - to najlepsze, co możemy zrobić dla własnego językowego rozwoju. Practice makes perfect, mawiają Anglicy. I mają rację. Nie można nauczyć się jazdy na nartach bez wyjścia na stok. Nie można zacząć pływania bez wejścia do basenu. I tak też nie można nauczyć się mówić po angielsku bez stałych konwersacji. 

Wytrwałości i przyjemności w dążeniu do celu życzę wszystkim, którzy naprawdę chcą mówić po angielsku. 

Enjoy!
Renata Fiszer










2016-12-23

Merry Christmas



Pogodnych, spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim moim uczniom, rodzicom i klientom,
Renata Fiszer, Fiszer Business Translations

Wishing you a Merry #Christmas, bright and shine. 🎄 May your life be filled with happiness and joy🔔

fiszer.langlion.com
cyfrowaklasafbt.blogspot.com
fiszerbusinesstranslations.blogspot.com

#Christmas #cyfrowaklasafbt #languageschool #English #wishes #Świdnica #fiszer

2016-11-22

My London

Zamykam oczy... Mam teraz dziewiętnaście lat (pamiętajcie, że właśnie zamknęłam oczy 😉). Trzymam w ręku bilet lotniczy. London. Heathrow Airport. 👀  Bedę lecieć, po raz pierwszy w życiu, polskimi liniami lotniczymi LOT. Będę lecieć, w ogóle, po raz pierwszy w życiu, samolotem. Wybrałam nawet dzień na wylot, wtedy wydawało mi się, że lepszego nie znajdę... Niedziela. SUNDAY. Taka piękna, dźwięczna nazwa. Pełna słońca... I tu akurat nie pomyliłam się tak bardzo...

Ląduję z dwójką młodszych przyjaciół na lotnisku Heathrow. Emocje. Wylądowaliśmy. Szczęśliwie. Jest początek lipca. Pełnia lata i mojego szczęścia (zdałam maturę i jako laureatka olimpiady językowej mam wolny wstęp na wybrane przeze mnie studia - w tym czasie wszyscy znajomi piszą właśnie egzaminy wstępne!). Przyleciałam do Londynu do szkoły językowej na miesięczny kurs w ramach Summer School. Dopiero okaże się, że moja podróż potrwa trochę dłużej... W Londynie zostanę na całe trzy miesiące. 😍



Wszystko zaplanowałam. Dużo, dużo wcześniej. Przez ostatnie cztery lata liceum uczyłam się języka angielskiego. Uwielbiam ten język. Chłonę go. Słucham namiętnie angielskich piosenek. Uwielbiam Kate Bush, Annie Lennox, Sade, Sinead O'Connor. Tłumaczę teksty piosenek (dla siebie i znajomych). Po prostu, czuję, że to mój język, choć wciąż jest mi jeszcze trochę obcy... LONDYN TO MOJA NAGRODA SPECJALNA.  Ufundowali ją moi rodzice. Za wyniki w nauce pozwolili mi wybrać nagrodę... 

Ale wróćmy na Heathrow. Pamiętam, że to było coś! Olbrzymia płyta lotniska. Rękaw do którego wysiedliśmy. Ruchome schody. I odprawa celna. Wszyscy już przeszli. No, prawie wszyscy... Ja zostałam. Ja to mam szczęście! Właśnie widzę siebie pokazującą potwierdzenie na wykupiony kurs językowy w londyńskiej szkole. Nerwowo szukam funtów, aby pokazać, że mam przy sobie pieniądze. Wyjmuję zaproszenie ze szkoły. Oj,  nie spodobała mi się ta scena. A wróciła do mnie właśnie teraz... Oj, było gorąco. I musiałam mówić po angielsku z Brytyjczykami, po raz pierwszy w życiu...



Potem, po wyjściu z lotniska, okazało się, że szkoła w niedzielę jest zamknięta (!). Musimy poczekać do jutra. Cóż... Wyjściem awaryjnym w tej bardzo już skomplikowanej sytuacji jest tzw. telefon do przyjaciela, przygotowany na tzw. czarną godzinę ("czarna godzina" nadeszła jako pierwsza). Dzwonię więc do bardzo sympatycznej starszej pani, Irlandki, która jest znajomą mojego wujostwa z Polski. Oczywiście, pani mówi tylko i wyłącznie po angielsku, a ja, przypomnę, rozmawiam przecież po raz pierwszy w życiu po angielsku przez telefon.

Udało się! Zrozumiałam co do mnie powiedziała. Musimy tylko dojechać metrem na drugi koniec Londynu. Przyjedzie po nas na stację metra takim malutkim, trochę dziwnym samochodem. Tylko... jak tam dojechać? Cóż, koniec języka za... przewodnika. Jedyna osoba na kolejnej już pustawej stacji metra, którą mogę zapytać to... Hmmm... W czasach Harrego Pottera powiedziałabym - Hagrid - ale wtedy nie było jeszcze na świecie Harrego Pottera. No więc, Hagrid. Umówmy się, że tak wyglądał. I bardzo grzecznie odpowiedział na moje pytanie: "Jubilee Line". I... co to jest  to "jubilee"? No, bo "line" to sprawa jasna. Dopytuję i słyszę słowo "grey". YES! Thank you very much. Zrozumiałam. Kolor "szary" lubię do tej pory. To kolor lini metra. A co znaczy "jubilee"? Sprawdźcie. :)

On Monday morning... Rano, w poniedziałek... docieramy do szkoły językowej. Ale to już jest temat na kolejny wpis na blogu. Do usłyszenia... 

See you. 💚 Renata 

2016-05-30

British English vs American English

Najczęściej zadawane pytanie? Moi kursanci zawsze, prędzej czy później, zadają to pytanie... Jaka jest różnica między British English a American English? I czy to jest wciąż jeden język? Już George Bernard Shaw stwierdził że: 

"England and America are two countries divided by a common language".

Rozdzieleni przez... wspólny język. Tak, najprościej, można wytłumaczyć, za pomocą oksymoronu, różnicę pomiędzy odmianą brytyjską a amerykańską. Oczywiście, my uczymy się, i uczymy innych, języka angielskiego, którym posługują się Brytyjczycy  (warto zobaczyć w linku materiał Stephena Harrisona o podstawowych różnicach między dwoma odmianami języka angielskiego). Trudno jednak, przy tak częstych podróżach po świecie, nie zauważyć różnic słownikowych. Oto kilka z nich:



I kto jest za nie odpowiedzialny? Nikt inny, tylko sławny reformator, Noah Webster, autor słownika "An American Dictionary of the English Language", po raz pierwszy wydanego w 1828 r. w Stanach Zjednoczonych (pierwsza wersja ukazała się w 1806 r. jako "A Compendiuos Dictionary of the English Language"). Natomiast jego podręcznik, popularnie nazywany "Blue-Backed Speller" od koloru niebieskiej okładki, stał się obowiązującym do dziś kanonem językowym dla amerykańskich szkół. To także Webster spopularyzował konkurs "Spelling Bee", czyli najsławniejsze "dyktanda" ze słuchu, gdzie uczniowie, stojąc przed publicznością, literują trudne słowa. W tym roku w National Spelling Bee  ogłoszono dwóch zwycięzców (to już trzeci raz w historii konkursu, gdy nagroda jest dzielona między dwóch uczniów). 

Dlaczego Noah Webster zreformował język angielski? Odpowiedź jest dosyć... prosta. Nowy, dynamicznie rozwijający się kraj, potrzebował języka dopasowanego do nowej rzeczywistości. Języka uwolnionego od... brytyjskiej przeszłości. Języka odpowiedniego dla nowego, amerykańskiego obywatela. Języka... narodowego wreszcie. Webster zaproponował więc uproszczenie reguł pisowni, wymowy i gramatyki. Stąd też zamiast słowa "colour" pojawiło się słowo "color", a w miejsce "traveller" wprowadził słowo "traveler". Pojawiły się też nowe słowa, tj. "skunk" czy "squash", których nie można było znaleźć w brytyjskich słownikach. I w ten sposób, upraszczając pisownię i wymowę, przyczynił się do rozwoju amerykańskiej odmiany języka angielskiego... Dziś już ponad 4.000 słów dzieli obydwa języki... lub, jak kto woli, jeden język angielski...

2016-04-10

The calm before the storm

Cisza przed burzą... Tak zwykle mówimy, gdy mamy przeczucie, że coś się wydarzy. Zawsze najpierw przychodzi mi na myśl Szekspirowska "Burza" (nie szukajcie jednak tego polskiego słowa w oryginalnym tytule: "The Tempest") ... To takie małe "skrzywienie" literackie bardzo, ale to bardzo zakochanej w literaturze angielskiej, lektorki. To właśnie od Szekspira, i nie będę tu oryginalna, zaczęła się moja podróż w czasie i przestrzeni z językiem angielskim. Tak swoją drogą, już ponad miliard osób na świecie uczy się języka angielskiego, więc... sam Szekspir, a raczej jego twórczość,  jest też świetnym przykładem na to, jak skutecznie, i przez wieki, można promować język angielski. Ale, na samym początku, lata świetlne przed moim poznaniem dzieł sławnego dramaturga, były angielskie piosenki... I kilkanaście  pierwszych lekcji w Miejskim Domu Kultury w grupie dla dzieci klas 3., gdzie poznałam melodię języka i... odmianę czasownika "to be". Okazuje się, że te z pozoru odległe od siebie w czasie zdarzenia, mają jednak wspólny mianownik... I jest nim, a jakże, język angielski. Od nauki podstaw i odmiany czasownika już jest tylko krok... milowy (choć nie chodzimy po Stumilowym Lesie w stumilowych butach) do czytania w oryginale Szekspira.:) Do czytania jego "Króla Leara". "Król Lear". Genialna sztuka. Maestria języka. Prawdziwa cisza przed burzą... jak to bywa w dramacie.



W takim razie "the calm before the storm" to bardzo trafne określenie, które pasuje także do nauki języka angielskiego. Po pierwsze, Anglicy to wyspiarze. Po drugie, obserwacja morza, oceanu, to naturalna czynność żeglarzy... A  Anglicy to właśnie naród żeglarzy. Po trzecie, płynąc przez morze skojarzeń, rozbijamy obóz na bezludnej wyspie... gdzie jesteśmy już tylko my. I zaczynamy robinsonadę, przygodę dla wytrwałych z nauką języka angielskiego. Ulubiona powieść? I znowu rzut w kierunku literatury angielskiej... Może "Robinson Crusoe"? Nie. To jednak byłoby za proste... Zbyt proste... Robinson nie był najlepszym nauczycielem, tak swoją drogą.:)



Na szkoleniach i konferencjach dla lektorów języka angielskiego spotykam ich często. Kogo? Brytyjczyków, rzecz jasna. "Native speakerów", czyli rodzimych użytkowników języka. Jeden z nich, podczas mojego wykładu dla nauczycieli, tak właśnie zareagował na zdjęcie morza, którym zilustrowałam przykład zmian w nauczaniu. "The calm before the storm", tak właśnie powiedział. I miał rację... Przejście od nauczania analogowego do cyfrowego zawsze poprzedza... cisza przed burzą. Ale ten londyńczyk, powiedział też to, co mu pierwsze przyszło na myśl... Powiedział to instynktownie... Poza nim nikt nie skojarzył obrazu pozornie spokojnego morza z... burzą. I z etapem aż tak daleko idących zmian. A uczenie innych języka angielskiego, uczenie cyfrowe, wymaga od nas zmian. Przestawiamy się całkowicie. I z ciszy... wpadamy w sam środek szalonej, tropikalnej, szekspirowskiej... burzy.:)