2013-07-14

Falling in Love with Journalism

                               
Każda pasja może być traktowana jak osobliwy przypadek miłości romantycznej. Od fazy zakochania i absolutnej fascynacji, po poznawanie i doświadczanie, aż do powolnego dochodzenia do prawdziwej, głębokiej i stałej relacji. Problem z pasją jest jednak taki, że nigdy nie wiemy, jak długo będziemy zakochani bezkrytycznie, choć, statystycznie, wypada że, faza miłości romantycznej bezpowrotnie mija po trzech latach. Potem widzimy więcej… niż sami chcielibyśmy zobaczyć.

Tak też, wspomnieniowo i nostalgicznie, próbuję rozprawić się z moją, czysto idealistyczną, pasją do dziennikarstwa. Minęło już wiele lat od czasu, kiedy po raz pierwszy, weszłam do budynku wrocławskiej Telewizji Polskiej. Minęło też wiele lat od czasu, kiedy, jako studentka piątego roku filologii polskiej, przystąpiłam do konkursu na dziennikarzy (dziennikarki) i prezenterów (prezenterki) telewizyjnych. Pamiętam z tamtych lat jedynie urywki, fragmenty własnych emocji… Porozrzucane w nieładzie puzzle wykształcenia, braku doświadczenia i głodu nowego zawodu… Ogromny tłum w ciemnym, telewizyjnym holu… Napięcie… Komisja, złożona z kilku osób… Błysk flesza (ktoś robił zdjęcia) i lamp w telewizyjnym studiu… Swoje pierwsze odbicie na monitorze… Głos, własny głos, który wyrywał się spod kontroli i brzmiał jakoś sztucznie, obco, nienaturalnie… Wreszcie – przeczytany pierwszy tekst (nie pamiętam jego treści)… A, potem ulga – powrót do domu… Do męża, do dziecka, do pisania pracy magisterskiej o literaturze faktu na przykładzie „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego… I trwanie – w przyjemnym, rozedrganym bezładzie do czasu, kiedy przyjdzie informacja o wynikach rekrutacji. Prawdopodobnie, do dziś tkwiłabym w tym przyjemnym, rozedrganym bezładzie, i nie poznałabym wyników konkursu, gdyby nie determinacja mojego męża, który, osobiście, sprawdził wyniki… Wiedział, że mi zależy… Niesamowicie… Biały królik wyskoczył z kapelusza prestidigitatora wprost do zawodowego życia...



Potem mam już jedną, wielką, nieusegregowaną przestrzeń w pamięci niepamięci. Prawie pięć lat (dokładnie cztery i pół). Ogromna eskalacja emocji przez pierwszy rok w redakcji Faktów. Zachłanna nauka wszystkiego, co może być potrzebne. Pierwsze przebłyski koleżeństwa, dziennikarskie fascynacje, zawodowe inspiracje. Pierwsze spory z profesjonalistami. Szukanie odpowiedzi na pytanie - dlaczego tak? Ja się nie zgadzam… I smak pierwszego zwycięstwa – wewnątrzredakcyjna nagroda za maleńki materiał o zapomnianej i przemilczanej przez lata historii wrocławskich, ale niemieckich, pomników. I duma z odkrycia, z pewnością po raz kolejny w przypadku debiutującego dziennikarza, 17. południka, przebiegającego przez Wieżę Astronomiczną (zwaną też Matematyczną) gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego. Dlaczego, po latach, pamiętam smak początku, a nie przywołuję dojrzalszych i bardziej inspirujących zawodowych doświadczeń? Z pewnością  jest tak, jak z magdalenką Prousta – smak ciastka odkrywa to, co najbardziej intensywne. A, przecież, nie ma nic intensywniejszego, od smaku pierwszej miłości…



Kolejne lata mojego telewizyjnego dziennikarstwa obfitowały szczodrze, i to jest, oczywiście, moja subiektywna ocena. Wychodząc poza ramy stricte informacyjnego rzemiosła, będąc już w redakcji publicystyki, mogłam połączyć różne swoje pomysły (pełnokrwisty publicystycznie i społecznie program Tabu i reporterski Raport). Zaczęłam jednak od utonięcia w … Powodzi Tysiąclecia. Przez kolejne lata będę pamiętać to, co wtedy zobaczyłam. Pływanie amfibią z ekipą telewizyjną po wrocławskim osiedlu Kozanów. Przez kolejne lata będę przywoływać solidarność ludzi, którzy pomagali sobie nawzajem. Wspólne układanie worków z piaskiem. Przez kolejne lata, wreszcie, będzie odżywać we mnie zrozumienie dla faktu, jak zmienia się życie w obliczu katastrofy. Wrocław zatopiony do wysokości pierwszego piętra. Właśnie wtedy zrozumiałam także, że życie ma swoją wartość. Jest – bezcenne.

A, wziąwszy pod lupę, moje dziennikarskie doświadczenia z tamtych lat, muszę stwierdzić, że każde uczestnictwo w kolejnym wydarzeniu, od otwarcia przez kanclerza Helmuta Kohla i premiera Jerzego Buzka, Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Krzyżowej, przez 46. Kongres Eucharystyczny, aż po 18. Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, każde z tych, i wielu innych spotkań z ludźmi, zostawiło we mnie swój emocjonalny ślad. Zresztą, w Krzyżowej nie debiutowałam dziennikarsko… Byłam tam kilka lat wcześniej. Byłam tam jeszcze jako osiemnastolatka, która, zainspirowana warsztatami dziennikarskimi, postanowiła napisać reportaż o zrujnowanym pałacu i trudnym, przez wiele lat, niemożliwym wręcz, przymierzu polsko-niemieckim. Ten reportaż nie powstał nigdy… Swoje rozwinięcie i zakończenie znalazł dopiero po latach w reportażu dla Telewizji Polonia.



Metaforą mojego podejścia do każdego zawodu i każdej pasji, która ten zawód wywołuje, jest zdobywanie szczytu K2. Każdy ma swoje K2. Dlaczego K2, właśnie? Od początku mojej pracy dziennikarskiej, to K2 towarzyszyło mi stale. Przyszło do mnie bez zaproszenia. Nie pukało. Nie prosiło o pozwolenie na publikację, i na autoryzację. Razem z moim redakcyjnym kolegą montowaliśmy duży reportaż, lub, jak kto woli, maleńki dokument, o pierwszym zdobyciu K2 (filarem północnym, od strony chińskiej, uważanej za najtrudniejsze podejście) przez polskich himalaistów z Krzysztofem Wielickim na czele. To wtedy zrozumiałam, przeglądając materiał filmowy,  że dla każdego K2 ma inny wymiar. Dla jednych – znalezienie się w bazie pod K2 – było już osiągnięciem szczytu marzeń. Inni, pchani siłą ambicji i pasji, wspierali tych najlepszych, zakładając olinowanie. Wreszcie, sam dream team pod przywództwem Krzysztofa Wielickiego, zdobył szczyt marzeń. Miara ambicji. Miara pasji. Miara doświadczenia. Wszyscy, na szczęście, wrócili w chwale (ratując, przy zejściu, życie wycieńczonemu włoskiemu himalaiście). A, ja, przez cały czas trzymałam za nich kciuki, relacjonując ich wyprawę dla Telexpressu, Panoramy, Wiadomości i, oczywiście, dla swojej rodzimej redakcji wrocławskich Faktów. Relacjonując na podstawie skrawków informacji uzyskiwanych od rodziny jednego z uczestników wyprawy, który pozostał w bazie. Ten świdniczanin mieszkał przez lata na tej samej ulicy, co ja, w tym samym mieście, chodził tymi samymi, a przecież, jakże różnymi drogami… Ta droga doprowadziła mnie po latach do Krzysztofa Wielickiego, z którym przeprowadziłam prawie dwugodzinny wywiad o zwycięskiej wyprawie. Wywiad ten posłużył za kanwę opowieści o człowieku, który urodził się, by zdobywać… I, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum (czternaście ośmiotysięczników).



Ten tekst miał wyglądać zupełnie inaczej. Jednak postanowiłam, że, tak jak w przypadku naszego życia, trzeba czasami uwolnić emocje… Po co pisać o świecie bez emocji? Niech więc stanie się … pasja. Tekst ten to hołd złożony wszystkim, którzy, mimo wszystko, trwają przy swoich przekonaniach. Wszystkim, którzy codziennie, mozolnie wspinają się  na swoje K2. Wszystkim, których nie zniechęcają przeszkody. A – moje K2? To pasja do pisania. Bez znaczenia – w jakim języku będzie utrwalana, polskim czy angielskim. Ważne jest, by pisać, nawet jeśli przy podejściu na szczyt tracimy oddech... I, jeszcze jedno. Nie byłoby tego tekstu, bez mojej miłości do dziennikarstwa. A, odkochując się z czasem, zyskujemy coś jeszcze… Wolność wyboru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz