2016-11-22

My London

Zamykam oczy... Mam teraz dziewiętnaście lat (pamiętajcie, że właśnie zamknęłam oczy 😉). Trzymam w ręku bilet lotniczy. London. Heathrow Airport. 👀  Bedę lecieć, po raz pierwszy w życiu, polskimi liniami lotniczymi LOT. Będę lecieć, w ogóle, po raz pierwszy w życiu, samolotem. Wybrałam nawet dzień na wylot, wtedy wydawało mi się, że lepszego nie znajdę... Niedziela. SUNDAY. Taka piękna, dźwięczna nazwa. Pełna słońca... I tu akurat nie pomyliłam się tak bardzo...

Ląduję z dwójką młodszych przyjaciół na lotnisku Heathrow. Emocje. Wylądowaliśmy. Szczęśliwie. Jest początek lipca. Pełnia lata i mojego szczęścia (zdałam maturę i jako laureatka olimpiady językowej mam wolny wstęp na wybrane przeze mnie studia - w tym czasie wszyscy znajomi piszą właśnie egzaminy wstępne!). Przyleciałam do Londynu do szkoły językowej na miesięczny kurs w ramach Summer School. Dopiero okaże się, że moja podróż potrwa trochę dłużej... W Londynie zostanę na całe trzy miesiące. 😍



Wszystko zaplanowałam. Dużo, dużo wcześniej. Przez ostatnie cztery lata liceum uczyłam się języka angielskiego. Uwielbiam ten język. Chłonę go. Słucham namiętnie angielskich piosenek. Uwielbiam Kate Bush, Annie Lennox, Sade, Sinead O'Connor. Tłumaczę teksty piosenek (dla siebie i znajomych). Po prostu, czuję, że to mój język, choć wciąż jest mi jeszcze trochę obcy... LONDYN TO MOJA NAGRODA SPECJALNA.  Ufundowali ją moi rodzice. Za wyniki w nauce pozwolili mi wybrać nagrodę... 

Ale wróćmy na Heathrow. Pamiętam, że to było coś! Olbrzymia płyta lotniska. Rękaw do którego wysiedliśmy. Ruchome schody. I odprawa celna. Wszyscy już przeszli. No, prawie wszyscy... Ja zostałam. Ja to mam szczęście! Właśnie widzę siebie pokazującą potwierdzenie na wykupiony kurs językowy w londyńskiej szkole. Nerwowo szukam funtów, aby pokazać, że mam przy sobie pieniądze. Wyjmuję zaproszenie ze szkoły. Oj,  nie spodobała mi się ta scena. A wróciła do mnie właśnie teraz... Oj, było gorąco. I musiałam mówić po angielsku z Brytyjczykami, po raz pierwszy w życiu...



Potem, po wyjściu z lotniska, okazało się, że szkoła w niedzielę jest zamknięta (!). Musimy poczekać do jutra. Cóż... Wyjściem awaryjnym w tej bardzo już skomplikowanej sytuacji jest tzw. telefon do przyjaciela, przygotowany na tzw. czarną godzinę ("czarna godzina" nadeszła jako pierwsza). Dzwonię więc do bardzo sympatycznej starszej pani, Irlandki, która jest znajomą mojego wujostwa z Polski. Oczywiście, pani mówi tylko i wyłącznie po angielsku, a ja, przypomnę, rozmawiam przecież po raz pierwszy w życiu po angielsku przez telefon.

Udało się! Zrozumiałam co do mnie powiedziała. Musimy tylko dojechać metrem na drugi koniec Londynu. Przyjedzie po nas na stację metra takim malutkim, trochę dziwnym samochodem. Tylko... jak tam dojechać? Cóż, koniec języka za... przewodnika. Jedyna osoba na kolejnej już pustawej stacji metra, którą mogę zapytać to... Hmmm... W czasach Harrego Pottera powiedziałabym - Hagrid - ale wtedy nie było jeszcze na świecie Harrego Pottera. No więc, Hagrid. Umówmy się, że tak wyglądał. I bardzo grzecznie odpowiedział na moje pytanie: "Jubilee Line". I... co to jest  to "jubilee"? No, bo "line" to sprawa jasna. Dopytuję i słyszę słowo "grey". YES! Thank you very much. Zrozumiałam. Kolor "szary" lubię do tej pory. To kolor lini metra. A co znaczy "jubilee"? Sprawdźcie. :)

On Monday morning... Rano, w poniedziałek... docieramy do szkoły językowej. Ale to już jest temat na kolejny wpis na blogu. Do usłyszenia... 

See you. 💚 Renata